Znalazłam się w średniowieczu. Ciekawe, zawsze zaraz po renesansie najbardziej interesowałam się średniowieczem. Chyba dlatego, że obie epoki tak mocno ze sobą kontrastowały i ten kontrast wydobywał ich osobliwości.
Weszłam, co też ciekawe, do kościoła. Był opustoszony.
Zaczęłam uskarżać się w kościelnej ławce na nierealność zasad panujących w świecie. Powiedziałam, że są one fikcyjnymi założeniami, które nijak się mają do praw rządzących ciałem i duszą, że stwarzają one pewne ramy, których przestrzeganie graniczy z niemożliwym. Jednym słowem- są nierealne a ja już jestem względem tego bezradna. Trochę smutku się ze mnie wylało.
Spotkałam tam Jego, było światło. Uśmiechnął się do mnie życzliwie i pobłażliwie, zwrócił się po imieniu. Powiedział, że nierealność jest częścią realności, tak jest i trzeba to wziąć na klatę (=zaakceptować). Nierealność jest nierozłączną częścią rzeczywistości. Musiałam przyznać mu rację, poczułam to w sobie, choć początkowo nie umniejszało mi to smutku.
Nierealne jest realne. Tak jak fakt, że byłam w średniowieczu i z nim rozmawiałam. Nienamacalne istnieje.
Uśmiecham się do siebie i nad sobą pobłażliwie, bo widzę kolejny paradoks umysłu. Skoro mi także przydarzyło się nierealne to czemu uskarżam się na nierealność?
Więc choć nierealne graniczy z niemożliwym, nie znaczy to, że nie jest możliwe.