Spojrzałam wczoraj w lustro, zobaczyłam wreszcie dotychczas niezobaczone.
Jestem swoim ciałem, od stóp do głów.
Jestem swoimi włosami, których długość, niczym macki ośmiornicy, wyraża intensywną potrzebę kontaktu. Jestem ich suchością, która prosi o troskliwe nawilżanie pozytywnymi uczuciami. Jestem swoim pomarszczonym czołem, które bezwzględnie ujawnia każdą przeżytą emocję, jestem blizną Harry Pottera na nim. Jestem swoją wyprostowaną przegrodą nosową, zapewniającą lepszy przepływ powietrza podtrzymującego moje życie; zrotowaną górną prawą piątką i szóstką; jestem rozkosznymi dołeczkami w policzkach. Jestem swoim problematycznym gardłem i krtanią, które ciągle drapią, chrypią, są ściśnięte, jestem swoją tarczycą będącą ciągle w niedoczasie. Jestem swoim głosem, do którego ciągle słyszę jakieś wąty – a to dziecięcy, a to zastygły w 14 roku życia, a to przedszkolanki, czasami sexowny, często operujący w dwóch przeciwnych skalach za głośno i za cicho. Jestem swoimi słabymi ramionami, które zamiast siły mięśni i poczucia wewnętrznego bezpieczeństwa otoczone są warstewką ochronnego tłuszczyku, wyrażającego poczucie niepewności, braku wsparcia, lęk przed zagrożeniem. Ja to także moje palce, na czele z wykrzywionym prawym środkowym, który od dobrych 25 lat podpiera długopisy, pióra, ołówki, kredki, pastele, pędzle. Ja to również piękne nienaturalne paznokcie, zrobione w migdałki, twarde jak skała, trwałe. Zwykłam machać nimi wraz z naturalną gestykulacją dłoni. Jestem także konstelacją swoich pieprzyków, rozłożonych na klatce piersiowej w zalotną historię. Jestem swoim (i dla siebie) pępkiem świata. Jestem swoimi biodrami, powoli uwalnianymi od swoich smutków i lęków, coraz swobodniej poruszającymi się w rytm muzyki, coraz bardziej żywiołowo tańczącymi salsę. Jestem swoimi udami, na lewej minimalnie dłuższej i prawej krótszej nodze, bezustannie zbyt grubymi, nadal wypracowującymi w sobie siłę mięśnia, poczucie stabilności i połączenia z Ziemią. Jestem swoimi nieugiętymi kolanami, które nie chcą paść, poddać się, ukorzyć względem pewnych spraw i pewnych osób. Jestem swoimi zgrabnymi łydkami, uczącym się stabilności stawem skokowym, stopami codziennie zmęczonymi swoimi transportowymi (życionośnymi) funkcjami.
Zastanowiła mnie ta mnogość, złożoność i różnorodność tego cielesnego świata. Poczułam pewne zdumienie i podziw, że tyle tego i to wszystko raz lepiej, raz gorzej, ale funkcjonuje. Moje ciało, które jest moim domem, ciągle adaptuje się do nieustannie zmieniających się warunków wewnątrz i zewnątrz mnie. Swoją adaptacją wspiera mnie, próbując zapewnić możliwe najlepsze warunki przetrwania w każdej chwili obecnej.
Poczułam majestat, wielkość i wspaniałość całej tej cielesnej maszynerii. Że to wszystko jakoś się zgrywa, dogaduje? Że działa to dla mnie, dla Ciebie?
Cud.