Life Coaching

Syndrom sztokholmski

Nie pamiętam, co powiedziałam, bo były to jedne z pierwszych słów po przebudzeniu. Pamiętam jednak doskonale reakcję ciała leżącego koło mnie, mojej Zjawy i mojego Zjawiska (por. Zjawa czy zjawisko, Love story).

– Czyżbyś miała syndrom sztokholmski?

Zaintrygował mnie ten termin, nie był mi on dotychczas znany, a jedyne, co w moim życiu mogłabym nazwać takim syndromem to nieustająca od pięciu lat chęć, by wyjechać do Sztokholmu (uściski dla mojej sztokholmskiej Basi <3)

Za Wikipedią podaję:

Syndrom sztokholmski – stan psychiczny, który pojawia się u ofiar porwania lub u zakładników, wyrażający się odczuwaniem sympatii i solidarności z osobami je przetrzymującymi. Może osiągnąć taki stopień, że osoby więzione pomagają swoim prześladowcom w osiągnięciu ich celów lub w ucieczce przed policją.

Syndrom ten jest skutkiem psychologicznych reakcji na silny stres oraz rezultatem podejmowanych przez porwanych prób zwrócenia się do prześladowców i wywołania u nich współczucia.

Zjawo-Zjawisko wyjaśnił mi mniej więcej, na czym ten syndrom polega. Zaśmiałam się wówczas, bo było w jego obserwacji coś znamiennego, biorąc pod uwagę moje subiektywne odczucia o naszej relacji. Wzięłam tę uwagę na klatę, do serca i umysłu – jeśli jest jakiś symptom, chętnie go podchwycę, bo lubię być świadomościowym laboratorium.

Przekładając syndrom sztokholmski na bardziej codzienne przypadki – co dla mnie z niego wynika?

Po pierwsze, że mamy nasz duet dramatyczny (por. Duet dramatyczny) – jest ofiara, jest i kat. Po wtóre, jest w relacji pierwiastek zniewolenia. Po trzecie, występuje energia współodczuwania i miłosierdzia. Po czwarte, jest tam zakamuflowany ratownik w osobie ofiary, może misja uwolnienia/wybawienia/nawrócenia. Po piąte, jest – najbardziej intrygujący mnie – stan psychiczny, będący reakcją na stres.

Na moje czucie, ofiara, by nie czuć lęku wybiera miłość/ miłosierdzie manifestujące się poprzez akt współodczuwania kata. By nie czuć lęku wybiera miłość? Czy dlatego, że nie czuje lęku wybiera miłość? Obie odpowiedzi wydają mi się prawdziwe. Gdy nie ma lęku, może być miłość, gdy jest miłość, nie ma lęku.

Jest w tej historii także ciekawość drugiego człowieka i motywów jego postępowania, ta także możliwa jest dzięki braku lęku/ miłości. Do tego występuje wiara w możliwość jego zmiany, idealistyczna i/albo Chrystusowa chęć pokazania możliwości zmiany.

Z poziomu emocji, układ kat-ofiara można przełożyć na relację rodzic-dziecko. Na głębokim poziomie duchowym każde z nas jako dziecko własnych rodziców pragnie ich uratować, wybawić, wziąć ich problemy na siebie (=współodczuwać). Na końcu każdej relacji zawsze jest miłość, to powtarzam, wierząc w moc tych słów. Skoro nasze istnienie zaczęło się od miłości (fakt, że ludzie uprawiają seks jest wyrazem miłości), to głębiej lub płycej jest w nas zawsze ta miłość. Idąc tym tropem, każdy ratownik/ofiara ma w sobie misję pomocy katowi. Nosimy tę ratowniczą energię w sobie i mniej lub bardziej świadomie emanujemy nią do ludzi, których spotykamy w naszym życiu. To, że ofiary pomagają i tłumaczą swoich katów jest prostą kalką dziecięcego tłumaczenia rodziców z ich „złych” występków przeciw dzieciom. To tłumaczenie/usprawiedliwianie może mieć miejsce, dlatego, że jest miłość.

Ostatecznie w tym syndromie dostrzegam ideę miłości, wartości w moim odczuciu najwyższej, bo wybaczającej, a poprzez wybaczenie godzącej się na wszystko.

Mam ostatni wniosek, skoro moje rozważania doprowadziły mnie, że stan emocjonalny, w którym funkcjonuje ofiara to miłość, to zdaje się, że stresem jest dla nas miłość ;-).

 

Jedna myśl na temat “Syndrom sztokholmski

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s