Mam przed oczyma pewną scenę
Widzę i czuję ją wyraźnie
Siedzę na pieńku drewna
Jestem na środku drogi między dwoma łąkami
W letni wieczór zachodzi piękne słońce
Niebo jest żółte, pomarańczowe, fioletowe
Ty odchodzisz
Żegnasz ze mną się
Nawet nie udajemy, że to pożegnanie
Że coś błahego się stanie
Roz-stanie
Trzymając za rękaw Twoje ubranie, próbuję zatrzymać Cię
Siłą ściśniętej pięści i tak nie zatrzymam Cię
I tak nic nie zmienię
Próbuję trzeźwo pożegnać Cię
Wejść do swej głowy, wyjść z serca
Wytłumaczyć sobie, że
To pożegnanie jest nieuchronne
Naiwnie nadal próbuję uchronić się
Z głowy żegnam Cię – sucho, martwo, beznamiętnie
Napływają łzy, gdy tylko melodię czucia do siebie dopuszczę
Tak naprawdę nie chcę pożegnać się
Nie chcę z Tobą rozstać się
Zostać sama
Chcę Cię mieć przy sobie
Co ruszysz w przód, by oddalić się
Doganiam Cię, wstrzymuję Cię
Chcę jeszcze raz pożegnać się
Spojrzeć, zanim rozstaniemy się
Wydłużam przez to w nieskończoność tę rozłąkę
Katorgę
Do rozłąki gotowa się nie czuję
Ona zaś po prostu niewzruszona na mnie następuje
W nosie ma moje nieprzygotowanie
Rozstanie samo sobie następuje
Żaden mój czyn czy Twój ruch go nie zablokuje
Odchodzisz w siną dal
Parę razy jeszcze obracasz się
Co obrócisz się
Jest mi ze sobą źle
Twoje odejście jest dla mnie jak własna śmierć
Ginę
Choć zostawiasz ludzi dookoła mnie
W nosie z nimi
Wewnątrz sama czuję się
Strata Ciebie odkrywa moją samotnię
Uwalnia się we mnie me dziecko samotne
Post scriptum
Przypomniała mi się jedna sytuacja
Z życia wzięta
Gródek nad Bugiem, wakacje 1995
Obóz harcerski, choć harce wcale mi nie były w głowie
Dobre dwie noce nieprzespane
Dużo łez aż po wyczerpanie
Buzia spuchnięta, czerwona, wymęczona
Nieznośny ból głowy
Żołądkowe konwulsje
Dziecko chciało do mamy