Life Coaching

Hipokryzja

carnival-411494_640

Dostałam wczoraj maila od Marcina, mojego pierwszego ucznia, wyjątkowego, bo był ze mną od początków mojej kariery aż do ubiegłego roku. W sumie ze cztery lata razem dzięki, którym wywiązała się życzliwa znajomość. Ja obserwowałam jego językowe postępy i byłam z nich niezwykle dumna (Marcin miał w sobie ten żar ucznia i prawdziwą wewnętrzną cieekawość oraz zaangażowanie, które u swoich uczniów nieczęsto spotykałam), Marcin obserwował moje lektorskie metamorfozy. Nieraz mnie wspierał w tzw. kryzysach pedagogicznych, ja natomiast dziubałam jego swoimi emocjonalno-intelektualnymi refleksjami o życiu. Często wymienialiśmy się doświadczeniami. Lubiłam te nasze tramwajowe rozmowy (bo to w tramwaju po zajęciach mieliśmy najczęściej okazję rozmawiać). Był w nich chichot, była w nich złość, były nawet łzy (rzecz jasna moje, notorycznej, profesjonalnej, certyfikowanej płaczki).

Pozwolę sobie zacytować fragemnt jego listu, był on dla mnie inspiracją do pogłębionej refleksji nad odpowiedzią. Ostatecznie moja odpowiedź na list Marcina wydała mi się dobrym materiałem na bloga.

Oto i Marcinowe słowa:

Walczę obecnie z ludźmi, których hipokryzja jest tak dalece posunięta że aż nie chce się wierzyć, że ktoś może żyć, mając tak wielki rozdźwięk między tym, co robi a tym, co mówi. Po prostu jest tak, że tacy ludzie wierzą w to, co mówią, a robią to, co uważają, że muszą.

A co ja z tego zrobiłam, proszę:

Hipokryta to dla mnie wiesz kto? Ktoś kto siebie sam nie zna. Ktoś, kto jest zdezintegrowany między głową, ciałem i sercem (mówię, robię, czuję zupełnie różne rzeczy, nie ma między nimi spójności).

Trochę patrzę na taką osobę ze smutkiem i współczującą miłoscią- jest ona ofiarą samego siebie, bo nie miała w sobie z jakiś względów takiej żarliwości (determinacji, zaangażowania, zapału), by pracować nad sobą i się integrować (mówić, co myśli, myśleć, co faktycznie czuje). Tak sobie myślę, że może brak żarliwości wynika z braku odwagi? W przeciwieństwie do Ciebie, nie mam na hipokrytów złości, raczej mam poczucie porażki nieskomunikowania. Ostatecznie dramat hipokryty polega na tym, że sam ze sobą nie jest skomunikowany, a mój dramat w relacji z hipokrytą polega na tym, że przez przez hipokrycką hipokryzję (czyt. hipokryzję hipokryty) ja z hipokrytą nie mogę się skomunikować.

Przeraziło mnie jeszcze jedno. Skoro współodczuwam stan hipokryty, sama nim jestem.

Za tym ciągiem refleksji, którymi się z Tobą dzielę, wywala mi kolejny wniosek, żywy we mnie od wczoraj i intuicyjnie wybrany na motyw moich piątkowych warsztatów (co za zbieg i nie-zbieg okoliczności!)- największym wrogiem jesteśmy dla siebie my sami.

Co za zbieg, nie-zbieg okoliczności. Wiesz z czym kojarzy mi się słowo hipokryta? Z hipo, a hipo to pierwszy człon wyrazów złożonych oznaczający: pod, poniżej, poniżej normy  i krytym/ kryciem/ pokryciem. POD PRZYKRYCIEM, POD PRZYKRYWKĄ, wybierz jak wolisz.

Prawda pod przykryciem.

Choć!
Jeśli ufać swoim przeczuciom, to żarliwość (determinacja, konsekwencja, zapał) bierze się z miłości. Jeśli  nie ma miłości (lub komuś się wydaje, że jej nie ma i trzyma się tego swojego przekonania/ tej swojej prawdy), nie ma żarliwości (czytaj zapału, zaangażowania). Idąc dalej tym tropem: jeśli brak żarliwości bierze się z braku odwagi, a żarliwość bierze się z miłości, to BOIMY SIĘ KOCHAĆ (innych, samych siebie).
Czyli co? Droga do żarliwości i miłości (a może żarliwej miłości?) to chleb, który pieczesz całe życie?
Jakoś ta Twoja uwaga o hipokrytach, z którymi ostatnio walczysz wpisuje mi się w moje emocje związane z pewnymi relacjami, w których jestem, pewnie ostatecznie z moją własną relacją ze sobą.
Pewnie i mnie Twój umysł mógłby nazwać hipokrytką/niespójną osobą, bo tkwię nadal w relacjach, w których ani nie jest dobrze, ani nie jest źle; tkwię, bo nadal nie wiem/nie czuję, o co chodzi -a póki nie wiem/ nie czuję, to jak mogę ruszyć w którymkolwiek kierunku?
A może właśnie  chodzi o miłościo-hipokryzję?
To miłość czy hipokryzja? Hihihi.
Śmieję się, smucę, raduję i wzruszam.

To dopiero mnie nakłoniłeś do refleksji głębokiej tak, że nadaje się na bloga!

Uspójnianie tudzież wychodzenie z hipokryzji (odhipokryzjowanie?) to zatem, obok wypracowywania miłości, zadanie na całe życie.
W tej chwili pokornieję względem wszelkich niepokorno-niespójnych, do których miałam jakieś ale, bo jak jak widać także do nich należę. Przewiduję, że w jakimś stopniu wszyscy zawsze do tej grupy mniej lub bardziej będziemy należeć.
Co czuję w Twojej kwestii, Marcin- nie walcz z hipokrytami, bo usilna walka przyniosi skutki odmienne od oczekiwanych. Zaakceptuj, że tak jest – to i dla mnie zalecenie.
Pewnie też jest w nas samych w jakiejś sferze rozdźwięk między mówieniem a robieniem, przypomnę Ci tylko, że w ciągu dnia odczuwamy nawet dziesiątki emocji (por. Impresjonizm), więc jak tu o stabilność i nierozchwianie. Pewnie też tkwimy w swojej błędnej wierze mówionej, tj. z głowy, a nie ufamy wierze odczutej, z serca. Tej pierwszej można siłą woli się trzymać i ją kontrolować, tej drugiej należy się poddać.
pozdrawiam Cię serdecznie,
dobrze, że czasami piszesz,
O.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s