Dostałam wczoraj maila od Marcina, mojego pierwszego ucznia, wyjątkowego, bo był ze mną od początków mojej kariery aż do ubiegłego roku. W sumie ze cztery lata razem dzięki, którym wywiązała się życzliwa znajomość. Ja obserwowałam jego językowe postępy i byłam z nich niezwykle dumna (Marcin miał w sobie ten żar ucznia i prawdziwą wewnętrzną cieekawość oraz zaangażowanie, które u swoich uczniów nieczęsto spotykałam), Marcin obserwował moje lektorskie metamorfozy. Nieraz mnie wspierał w tzw. kryzysach pedagogicznych, ja natomiast dziubałam jego swoimi emocjonalno-intelektualnymi refleksjami o życiu. Często wymienialiśmy się doświadczeniami. Lubiłam te nasze tramwajowe rozmowy (bo to w tramwaju po zajęciach mieliśmy najczęściej okazję rozmawiać). Był w nich chichot, była w nich złość, były nawet łzy (rzecz jasna moje, notorycznej, profesjonalnej, certyfikowanej płaczki).
Pozwolę sobie zacytować fragemnt jego listu, był on dla mnie inspiracją do pogłębionej refleksji nad odpowiedzią. Ostatecznie moja odpowiedź na list Marcina wydała mi się dobrym materiałem na bloga.
Oto i Marcinowe słowa:
Walczę obecnie z ludźmi, których hipokryzja jest tak dalece posunięta że aż nie chce się wierzyć, że ktoś może żyć, mając tak wielki rozdźwięk między tym, co robi a tym, co mówi. Po prostu jest tak, że tacy ludzie wierzą w to, co mówią, a robią to, co uważają, że muszą.
A co ja z tego zrobiłam, proszę:
Hipokryta to dla mnie wiesz kto? Ktoś kto siebie sam nie zna. Ktoś, kto jest zdezintegrowany między głową, ciałem i sercem (mówię, robię, czuję zupełnie różne rzeczy, nie ma między nimi spójności).
Trochę patrzę na taką osobę ze smutkiem i współczującą miłoscią- jest ona ofiarą samego siebie, bo nie miała w sobie z jakiś względów takiej żarliwości (determinacji, zaangażowania, zapału), by pracować nad sobą i się integrować (mówić, co myśli, myśleć, co faktycznie czuje). Tak sobie myślę, że może brak żarliwości wynika z braku odwagi? W przeciwieństwie do Ciebie, nie mam na hipokrytów złości, raczej mam poczucie porażki nieskomunikowania. Ostatecznie dramat hipokryty polega na tym, że sam ze sobą nie jest skomunikowany, a mój dramat w relacji z hipokrytą polega na tym, że przez przez hipokrycką hipokryzję (czyt. hipokryzję hipokryty) ja z hipokrytą nie mogę się skomunikować.
Przeraziło mnie jeszcze jedno. Skoro współodczuwam stan hipokryty, sama nim jestem.
Za tym ciągiem refleksji, którymi się z Tobą dzielę, wywala mi kolejny wniosek, żywy we mnie od wczoraj i intuicyjnie wybrany na motyw moich piątkowych warsztatów (co za zbieg i nie-zbieg okoliczności!)- największym wrogiem jesteśmy dla siebie my sami.
Co za zbieg, nie-zbieg okoliczności. Wiesz z czym kojarzy mi się słowo hipokryta? Z hipo, a hipo to pierwszy człon wyrazów złożonych oznaczający: pod, poniżej, poniżej normy i krytym/ kryciem/ pokryciem. POD PRZYKRYCIEM, POD PRZYKRYWKĄ, wybierz jak wolisz.
Prawda pod przykryciem.
To dopiero mnie nakłoniłeś do refleksji głębokiej tak, że nadaje się na bloga!