Jeśli wierzyć ich słowom…
To w głębi mają coś a la dramat.
Z boku, gdy wziąć sprawę umysłem na chłodno, rzeczy wyglądają jak farsa.
On czuje się za słaby dla niej.
Ona czuje się za brzydka dla niego.
On z tego poczucia słabości jeszcze bardziej będzie pompował swoje mięśnie.
Ona skatuje się sportami byle tylko czuć się ładniejsza.
Zrobią wszystko w rzeczywistości fizycznej, ale ta nie jest w stanie nieuchwytnego ducha i jego braków zaspokoić.
On jej wypomina, że kocha wszystkich i rozdaje siebie i swoją miłość.
Nie widzi, że sam chętnie bierze i jest jej największym beneficjentem.
Zapomniał, że ta słoneczna miłość jego samego urzekła i ogrzała.
Ona z kolei posądza go o brak miłości za wyjątkiem miłości własnej.
Nie czuje, że dostaje od niego miłość w subtelnych, nieuchwytnych gestach.
Jedno wini, drugie czuje się winne.
Drugie wini, pierwsze bierze winę.
Winią i uniewinniają siebie samych i siebie nawzajem.
Żadne z nich nie chce swojego i drugiego poczucia winy.
Oboje wpuścili się w maliny poczucia winy.
Na koniec i jedno i drugie stwierdza, że lepiej już nic nie mówić.
Za dużo powiedzieć źle, nic nie powiedzieć też niedobrze.
Cierpko-słodka komunikacja, przepyszno-obrzydliwe nieskomunikowanie.