Life Coaching

Hipokryzja

carnival-411494_640

Dostałam wczoraj maila od Marcina, mojego pierwszego ucznia, wyjątkowego, bo był ze mną od początków mojej kariery aż do ubiegłego roku. W sumie ze cztery lata razem dzięki, którym wywiązała się życzliwa znajomość. Ja obserwowałam jego językowe postępy i byłam z nich niezwykle dumna (Marcin miał w sobie ten żar ucznia i prawdziwą wewnętrzną cieekawość oraz zaangażowanie, które u swoich uczniów nieczęsto spotykałam), Marcin obserwował moje lektorskie metamorfozy. Nieraz mnie wspierał w tzw. kryzysach pedagogicznych, ja natomiast dziubałam jego swoimi emocjonalno-intelektualnymi refleksjami o życiu. Często wymienialiśmy się doświadczeniami. Lubiłam te nasze tramwajowe rozmowy (bo to w tramwaju po zajęciach mieliśmy najczęściej okazję rozmawiać). Był w nich chichot, była w nich złość, były nawet łzy (rzecz jasna moje, notorycznej, profesjonalnej, certyfikowanej płaczki).

https://www.youtube.com/watch?v=FZTJ3xT—M

Pozwolę sobie zacytować fragemnt jego listu, był on dla mnie inspiracją do pogłębionej refleksji nad odpowiedzią. Ostatecznie moja odpowiedź na list Marcina wydała mi się dobrym materiałem na bloga.

Oto i Marcinowe słowa:

Walczę obecnie z ludźmi, których hipokryzja jest tak dalece posunięta że aż nie chce się wierzyć, że ktoś może żyć, mając tak wielki rozdźwięk między tym, co robi a tym, co mówi. Po prostu jest tak, że tacy ludzie wierzą w to, co mówią, a robią to, co uważają, że muszą.

A co ja z tego zrobiłam, proszę:

Hipokryta to dla mnie wiesz kto? Ktoś kto siebie sam nie zna. Ktoś, kto jest zdezintegrowany między głową, ciałem i sercem (mówię, robię, czuję zupełnie różne rzeczy, nie ma między nimi spójności).

Trochę patrzę na taką osobę ze smutkiem i współczującą miłoscią- jest ona ofiarą samego siebie, bo nie miała w sobie z jakiś względów takiej żarliwości (determinacji, zaangażowania, zapału), by pracować nad sobą i się integrować (mówić, co myśli, myśleć, co faktycznie czuje). Tak sobie myślę, że może brak żarliwości wynika z braku odwagi? W przeciwieństwie do Ciebie, nie mam na hipokrytów złości, raczej mam poczucie porażki nieskomunikowania. Ostatecznie dramat hipokryty polega na tym, że sam ze sobą nie jest skomunikowany, a mój dramat w relacji z hipokrytą polega na tym, że przez przez hipokrycką hipokryzję (czyt. hipokryzję hipokryty) ja z hipokrytą nie mogę się skomunikować.

Przeraziło mnie jeszcze jedno. Skoro współodczuwam stan hipokryty, sama nim jestem.

Za tym ciągiem refleksji, którymi się z Tobą dzielę, wywala mi kolejny wniosek, żywy we mnie od wczoraj i intuicyjnie wybrany na motyw moich piątkowych warsztatów (co za zbieg i nie-zbieg okoliczności!)- największym wrogiem jesteśmy dla siebie my sami.

Co za zbieg, nie-zbieg okoliczności. Wiesz z czym kojarzy mi się słowo hipokryta? Z hipo, a hipo to pierwszy człon wyrazów złożonych oznaczający: pod, poniżej, poniżej normy  i krytym/ kryciem/ pokryciem. POD PRZYKRYCIEM, POD PRZYKRYWKĄ, wybierz jak wolisz.

Prawda pod przykryciem.

Choć!
Jeśli ufać swoim przeczuciom, to żarliwość (determinacja, konsekwencja, zapał) bierze się z miłości. Jeśli  nie ma miłości (lub komuś się wydaje, że jej nie ma i trzyma się tego swojego przekonania/ tej swojej prawdy), nie ma żarliwości (czytaj zapału, zaangażowania). Idąc dalej tym tropem: jeśli brak żarliwości bierze się z braku odwagi, a żarliwość bierze się z miłości, to BOIMY SIĘ KOCHAĆ (innych, samych siebie).
Czyli co? Droga do żarliwości i miłości (a może żarliwej miłości?) to chleb, który pieczesz całe życie?
Jakoś ta Twoja uwaga o hipokrytach, z którymi ostatnio walczysz wpisuje mi się w moje emocje związane z pewnymi relacjami, w których jestem, pewnie ostatecznie z moją własną relacją ze sobą.
Pewnie i mnie Twój umysł mógłby nazwać hipokrytką/niespójną osobą, bo tkwię nadal w relacjach, w których ani nie jest dobrze, ani nie jest źle; tkwię, bo nadal nie wiem/nie czuję, o co chodzi -a póki nie wiem/ nie czuję, to jak mogę ruszyć w którymkolwiek kierunku?
A może właśnie  chodzi o miłościo-hipokryzję?
To miłość czy hipokryzja? Hihihi.
Śmieję się, smucę, raduję i wzruszam.

To dopiero mnie nakłoniłeś do refleksji głębokiej tak, że nadaje się na bloga!

Uspójnianie tudzież wychodzenie z hipokryzji (odhipokryzjowanie?) to zatem, obok wypracowywania miłości, zadanie na całe życie.
W tej chwili pokornieję względem wszelkich niepokorno-niespójnych, do których miałam jakieś ale, bo jak jak widać także do nich należę. Przewiduję, że w jakimś stopniu wszyscy zawsze do tej grupy mniej lub bardziej będziemy należeć.
Co czuję w Twojej kwestii, Marcin- nie walcz z hipokrytami, bo usilna walka przyniosi skutki odmienne od oczekiwanych. Zaakceptuj, że tak jest – to i dla mnie zalecenie.
Pewnie też jest w nas samych w jakiejś sferze rozdźwięk między mówieniem a robieniem, przypomnę Ci tylko, że w ciągu dnia odczuwamy nawet dziesiątki emocji (por. Impresjonizm), więc jak tu o stabilność i nierozchwianie. Pewnie też tkwimy w swojej błędnej wierze mówionej, tj. z głowy, a nie ufamy wierze odczutej, z serca. Tej pierwszej można siłą woli się trzymać i ją kontrolować, tej drugiej należy się poddać.
pozdrawiam Cię serdecznie,
dobrze, że czasami piszesz,
O.

Dodaj komentarz