
Dostałam wczoraj maila od Marcina, mojego pierwszego ucznia, wyjątkowego, bo był ze mną od początków mojej kariery aż do ubiegłego roku. W sumie ze cztery lata razem dzięki, którym wywiązała się życzliwa znajomość. Ja obserwowałam jego językowe postępy i byłam z nich niezwykle dumna (Marcin miał w sobie ten żar ucznia i prawdziwą wewnętrzną cieekawość oraz zaangażowanie, które u swoich uczniów nieczęsto spotykałam), Marcin obserwował moje lektorskie metamorfozy. Nieraz mnie wspierał w tzw. kryzysach pedagogicznych, ja natomiast dziubałam jego swoimi emocjonalno-intelektualnymi refleksjami o życiu. Często wymienialiśmy się doświadczeniami. Lubiłam te nasze tramwajowe rozmowy (bo to w tramwaju po zajęciach mieliśmy najczęściej okazję rozmawiać). Był w nich chichot, była w nich złość, były nawet łzy (rzecz jasna moje, notorycznej, profesjonalnej, certyfikowanej płaczki).
https://www.youtube.com/watch?v=FZTJ3xT—M
Pozwolę sobie zacytować fragemnt jego listu, był on dla mnie inspiracją do pogłębionej refleksji nad odpowiedzią. Ostatecznie moja odpowiedź na list Marcina wydała mi się dobrym materiałem na bloga.
Oto i Marcinowe słowa:
Walczę obecnie z ludźmi, których hipokryzja jest tak dalece posunięta że aż nie chce się wierzyć, że ktoś może żyć, mając tak wielki rozdźwięk między tym, co robi a tym, co mówi. Po prostu jest tak, że tacy ludzie wierzą w to, co mówią, a robią to, co uważają, że muszą.
A co ja z tego zrobiłam, proszę:
Hipokryta to dla mnie wiesz kto? Ktoś kto siebie sam nie zna. Ktoś, kto jest zdezintegrowany między głową, ciałem i sercem (mówię, robię, czuję zupełnie różne rzeczy, nie ma między nimi spójności).
Trochę patrzę na taką osobę ze smutkiem i współczującą miłoscią- jest ona ofiarą samego siebie, bo nie miała w sobie z jakiś względów takiej żarliwości (determinacji, zaangażowania, zapału), by pracować nad sobą i się integrować (mówić, co myśli, myśleć, co faktycznie czuje). Tak sobie myślę, że może brak żarliwości wynika z braku odwagi? W przeciwieństwie do Ciebie, nie mam na hipokrytów złości, raczej mam poczucie porażki nieskomunikowania. Ostatecznie dramat hipokryty polega na tym, że sam ze sobą nie jest skomunikowany, a mój dramat w relacji z hipokrytą polega na tym, że przez przez hipokrycką hipokryzję (czyt. hipokryzję hipokryty) ja z hipokrytą nie mogę się skomunikować.
Przeraziło mnie jeszcze jedno. Skoro współodczuwam stan hipokryty, sama nim jestem.
Za tym ciągiem refleksji, którymi się z Tobą dzielę, wywala mi kolejny wniosek, żywy we mnie od wczoraj i intuicyjnie wybrany na motyw moich piątkowych warsztatów (co za zbieg i nie-zbieg okoliczności!)- największym wrogiem jesteśmy dla siebie my sami.
Co za zbieg, nie-zbieg okoliczności. Wiesz z czym kojarzy mi się słowo hipokryta? Z hipo, a hipo to pierwszy człon wyrazów złożonych oznaczający: pod, poniżej, poniżej normy i krytym/ kryciem/ pokryciem. POD PRZYKRYCIEM, POD PRZYKRYWKĄ, wybierz jak wolisz.
Prawda pod przykryciem.
To dopiero mnie nakłoniłeś do refleksji głębokiej tak, że nadaje się na bloga!
