Dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami swoimi świeżymi refleksjami na tematy władzy, jaką daje nam świadomość. Zanim przejdę jednak do sedna, przedstawię, jak ja czuję pojęcie władzy i świadomości. Te dwa słowa u każdego przywołują inne myśli i inne uczucia (ponownie viva Ingardenowska fenomenologia!). Władza – ten termin kojarzy mi się z autorytetem, z szacunkiem, pokorą, ale także wzbudza czasami lęk przed swoją siłą. Świadomość – czyli to, co myślę zintegrowane z czym, to czuję (Po raz iksetny przypomnę – dla mnie świadomość to nie tylko wiem, ale także czuję, do tego jedno spójne z drugim. Gdy ktoś wie, nie znaczy, że także czuje, ergo –nie ma pełnej świadomości. Świadomość nie wymaga słów, rozmów, przegadywania. Częstą oznaką braku pełnej świadomości jest właśnie częste/ bezustanne/do znudzenia mówienie o problemie. Umysł wywala wówczas na zewnątrz swoje myśli i interpretacje, zaczyna postrzegać istnienie problemu. Od tego momentu jeszcze kawałek drogi, by te myśli odebrać w dla siebie właściwy sposób, by odkryć jakie nosimy w sobie emocjonalne znaczenia naszych myśli. Dopiero gdy odnajdziemy uczucie towarzyszące myśli- jesteśmy w domu, budujemy pełną świadomość).
Świadomość siebie daje świadomość innych. Świadomość siebie daje więc władzę tak nad sobą, jak i swoją rzeczywistością. Taka świadoma władza nad sobą daje z kolei przyjemne poczucie bezpieczeństwa i ufności. Znika zagrożenie, znika nakręcanie się w umyśle na pesymizm, na zagrożenie, dramatyzowanie, na wrogość.
Są tacy, którzy zachowania innych postrzegają jako manipulacje. Nie lubię tego terminu. Z mojego punktu widzenia manipulacja jest tylko i aż osądzającym terminem umysłu, który postrzega rzeczywistość i potrzebuje ją nazwać. Czuję, że to, co my możemy interpretować jako cudzą manipulację jest naszą nieświadomością przyczyn, dla których ktoś komunikuje się z nami tak, a nie inaczej. Manipulacje to tak niezrozumienie jak i nieczucie drugiej osoby, a ostatecznie samego siebie. Mam przeczucie, że terminu manipulacje używają Ci, którzy noszą w sobie lęki oraz energię pokrzywdzonej ofiary. Myślę także, że co jak co, ale każdy ma prawo i możliwość pracować nad sobą i swoją świadomością, tyle, że nie każdy się do tego kwapi (i to jest ok. o ile potem nie osądza innych jako manipulujących).
To właśnie wyjście ze swojego osądzającego rytmu pozwoliło mi wejść na ścieżkę budowania świadomości, zyskiwania ze sobą siły, poczucia władzy, bezpieczeństwa i wolności. Zawsze trzymałam się blisko tych, którzy wzbudzali we mnie silne emocje, szczególnie negatywne. Nie poddawałam się w tych relacjach, choć nieraz byłam pokiereszowana, skopana, ledwo żywa, zniechęcona, obrażona, wściekła, lub zrozpaczona. Po kryzysach zawsze wracałam do tych relacji. To dzięki nim budowałam swoją świadomość, siłę. To trudne relacje mnie rozwijają, uczą wychodzenia z umysłu i poddawania się prawom wyższego niż umysłowego porządku. Wychodzenie z trybu osądu ma swoje cudowne plusy. Jest dookoła mnie coraz więcej ludzi. Są oni tak różnorodni. Każdy mnie czegoś uczy, coś mi pokazuje i daje w prezencie jakąś życiową lekcję. Do tego, coraz częściej wracają do mnie słowa, że ludzie się ze mną dobrze czują, że są ze mną tak otwarci, jak rzadko kiedy. Dostaję od nich wyrazy uniwersalnej miłości.
Wielokrotnie podkreślam swoim klientom i swoim przyjaciołom, że chociaż przychodzą do mnie z różnorodnymi historiami o szefie, partnerze, ogólnie mówiąc- o wszystkim/wszystkich dookoła nich to widzą to (a potem mówią o tym) po to, by wykorzystać tę wiedzę i budować świadomość własną. W historiach, które opowiadasz nigdy nie chodzi o tych ludzi, chodzi o Ciebie. Jakie myśli w Tobie wywołują? Jak ich osądzasz? Jakie uczucia wzbudzają w Tobie Twoje osądy tych ludzi? Jakie emocje wywołują w Tobie ich zachowania?
Dla przykładu: Spotykasz osobę o określonym wyglądzie, ubiorze, zachowującą się w określony sposób. Wzbudza ona Twoją sympatię a może krytykę. Co Ci się podoba? Co krytykujesz? Może ktoś nosi nie ten kolor, może ktoś jest zbyt odważnie ubrany? A może zbyt skąpo? A może niemęsko, niemodnie, sztywniacko? Tu ważne jest znalezienie swojego epitetu, którym mianujesz tę osobę. To Twoje słowo klucz, osąd o sobie samym, który w sobie nosisz. W ten sposób z tych spostrzeżeń możesz zrobić użytek własny. Coś Cię porusza wewnętrznie, masz gdzieś jakiś osąd, a za nim schowane emocje. Ja ostatnio odkryłam jak mocno wypieram swoją seksualność. Po czym to poznałam? Po tym, że nagle zaczęły rozjuszać mnie wszystkie seksownie ubrane kobiety.
Moi klienci mówią mi, że po naszych spotkaniach dzieją się cuda. Uśmiecham się życzliwie. Skoro znajomość siebie i płynąca z niej świadomość własna jest cudem, to faktycznie dzieją się cuda. Z dużą radością i jeszcze większym wzruszeniem dostaję od swoich coachee smsy i maile, że stał się cud, stało się coś niewiarygodnego, że nie uwierzę, ale…. Widzę efekty swojej pracy. Wiem, że ludzie zaczynają kumać te klocki i biorą siebie w swoje ręce; że zaczynają brać odpowiedzialność za siebie i swoje życie; że zmianę swojego świata zaczynają od zmiany siebie. A, co więcej, obserwując efekty swojej pracy na swoich coachee, widzę, jaką drogę sama ja już ze sobą wykonałam. Bez nich bym tego nie zauważyła. Dlatego w tym miejscu Wam za to dziękuję <3.
Z drugiej strony mam smutek, wiecie? Bo skoro nienormalnością (cudem) jest świadomość siebie, to samoświadomość staje się rarytasem i zasobem w deficycie.
Zasada jest prosta. Zmianę świata zaczynasz od siebie, a wszyscy towarzysze twojego życia służą Ci za lustra, byś wiedział, co się z Tobą dzieje (dorosłych w tym miejscu namawiam na nielekceważenie tego, co pokazują im zachowaniem ich dzieci, zwierzęta). Z tego względu namawiam często ludzi, by zamiast otwarcie krytykować innych lub wyrażać to, że oczekują czyjejś zmiany po prostu uporali się z tym, co jest ich osobistym tematem w tej krytyce czy potrzebie zmiany, którą projektują na kogoś innego.
Ponadto, przypominam, że warto zaufać światu. Świat daje nam znaki i odpowiedzi. Nagle odzywa się ktoś, kogo już dawno w naszym życiu nie było. Nagle kogoś poznajemy.
Przykład nr 1. Ostatnio próbowałam zapisać się na sesję coachingową do mężczyzny, który nazywa się Oleg. Czułam, że chcę go poznać. Oglądałam jego filmy, miał wspaniałą energię. Do tego był moim męskim wydaniem (Oleg, Olga – męska i żeńska wersja Wikingów). Okoliczności sprawiły, że nie dane było nam się spotkać. Ze zdumieniem po dwóch tygodniach prób umówienia się z nim dowiedziałam się, że rezygnuje on z działalności. Sprawdziłam w sobie, jak się z tym mam. Nie czułam, że powinnam go prosić, błagać, wiercić dziurę w brzuchu. Poczułam, że to znak, że nie trzeba mnie ratować, wspomagać, że mam odpowiedzi w sobie, że jestem pełna, kompletna, samodzielna, silna.
Przykład nr 2: na początku tego roku miałam swój śmieszny epizod z smsami od wróżek. Mimo, że poblokowane mam wszystkie możliwości korzystania z tego typu atrakcji, cyklicznie dostawałam smsy z przekazami o fortunie, miłości, litości boskiej, które po tym jak wzięłam je sercem zawsze dawały ważne odkrycia świadomościowe.
Ale, aby w świecie widzieć znaki trzeba świat (i ostatecznie siebie) brać sercem.
Dlaczego świadomość daje władzę? Bo gdy ją nabędziesz, zmieniasz energię krążącą w swojej rzeczywistości, zmieniają się wszystkie układy relacji, w których funkcjonujesz. Zmiana świadomości Twojej zmienia świadomość Twojej rzeczywistości. Na pęczki mogłabym mnożyć przykłady, gdy moja zmiana świadomości (poczucie jakiegoś tematu, przeżycie jakichś emocji) powodowała zmianę zachowań innych, mimo, że z nimi o tym w ogóle nie rozmawiałam. Przerobienie siebie w samotności powodowało bezkonfliktowe rozwiązywanie konfliktowych sytuacji z innymi.
Kilka dni temu dostałam smsa od swojej coachee. Jej mąż przygotował kolację z winem. Jej komentarz do sytuacji był następujący: uświadamianie sobie oddziałuje na przestrzeń i ludzi w nich żyjących. Zaczynam w to wierzyć. Dokładnie tak.
Następnym razem zamiast mówić komuś, ze jest taki czy siaki, zamiast eskalowania konfliktu poprzez konfrontacje, krytykę, lub próbę wymuszania na kimś zmian – siądź ze sobą i zastanów się, co to za osądy (że jest się jakim?) nosisz i jakie emocje nim towarzyszą . Finalnie – co to ma wspólnego z Tobą? Jak to ze sobą przerobisz – zmieniasz energię swojego pola, zmienia się Twój szef, Twój partner, cała Twoja rzeczywistość.
Budowanie świadomości własnej daje władzę nad sobą i własnym życiem. Człowiek staje się sprawcą swojej rzeczywistości, decydentem o swoim świecie. Jedna z moich bardzo ekspresyjnych klientek mówi (cyt.), że się z nią nie pierdolę, że tańczę z nią i jej świadomością bez cackania i w punkt. Mówi to z uśmiechem i radością, bo sama czuje, że jest coraz bardziej ze sobą, i de facto że jest wreszcie sobą.
Zwrócił się do mnie wczoraj mój czytelnik, pisząc, że moje sesje są podtrzymujące na duchu. Zaoponowałam. Moim celem jest budować ludzkiego ducha, a nie go podtrzymywać w jego statusie quo. Nikogo nie chcę podtrzymać. Podtrzymanie jest dla mnie jak rusztowanie, czasowo wspierający szkielet zewnętrzny. Wierzę w swoich coachee i ich zasoby, by poradzić sobie z trudnościami. Każdy z Was ma swoje zasoby. Cały czas. Pytanie tylko, czy ktoś chce ich użyć i czy jest gotowy przyjąć pełne konsekwencje –tak przyjemne, w postaci poczucia wolności, bezpieczeństwa, pewnego stopnia kontroli, ale także mogące czasem być mniej przyjemne, konsekwencje w postaci odpowiedzialności za siebie i swoje czyny.
Władza to tak kontrola, poczucie bezpieczeństwa i siły jak i wielka odpowiedzialność. Świadomość daje władzę. Władza daje wielkość. A wielkość niesie za sobą jeszcze większą odpowiedzialność. Myślę, że to odpowiedzialność jest sednem. To jej niektórzy nie chcą wziąć (za siebie, za swój rozwój, za swoją świadomość, potem za efekty swojego postępowania, których doświadczają inni). To ludzie niechcący wziąć odpowiedzialności zostają sędziami osądzającymi świat i ludzi, ofiarami świata, ludzi, kłamstw, oszustw, manipulacji.
Mam nawet kolejne podejrzenie – to nie chcę (wziąć odpowiedzialności) to nie chcę doświadczać bólu i nieprzyjemnego. To nie chcę doświadczać tzw. negatywnych emocji. To nie chcę zejść na ziemię i istnieć na niej, akceptując wszystkie jej blaski i cienie.
Facebook przypomniał mi wczoraj starego posta z przed roku: Chce (ę) się wypiera (m). Miałam wówczas na myśli pewnego mężczyznę, który niby mnie chciał, a jednak nie chciał się przyznać (a może się nie przyznawał, że chce, albo chciał inaczej niż ja jego, a może to ja chciałam i nie chciałam?) W skrócie wtedy chodziło o wypieranie się tego, że się chce. Dziś przeczytałam to zdanie na nowo: chce się wypiera, czując już to zdanie odmiennie. Po pierwsze, wypierać – tak, jak można coś sprać/uprać (sprawić, że nie istnieje, znika) albo, po drugie, wypierać jako zaprzeczać, że jest się z czymś/ kimś związanym (odpowiedzialnym za drugą stronę). Obie interpretacje łączy nieistnienie. Ostatecznie chce się wypiera może być (prowadzić do?) wypierania podobnego do tego, gdy ciało jest w wodzie, do wypierania na powierzchnię wody zatopionego dawno słowa, historii. Reasumując, wypieranie (chęć do nieistnienia) doprowadzi wyparcia (wyłonienia na powierzchnię, zaistnienia).
Co się wyłoni?
Prawda.