Tu i teraz jest granica. Granica w czasie, w przestrzeni. Ani jedno słowo więcej, ani jeden krok więcej, bliżej, dalej. Granica doprecyzowana wszelkimi jednostkami miary: ani centymetr dalej, ani minuty dłużej, ani grama więcej, złotówki też ani jednej.
Stop. Basta. Koniec. C’est fini. A co najlepsze: to se ne vrati.
Oto i ona, granica: gruba krecha w piękne wzory tworzone przez różne odcienie fioletu. Dziko tańczące esy floresy. Niewidoczna dla oczu linia. Forteca niczym jeden ceglany płot, a za nim drugi ceglany płot, a na zewnątrz ich piękny kuszący żywopłot. Możesz podejść do krzaków i oczywiście będą wabić Cię piękne rośliny, stojących za nimi cegieł nawet nie dostrzerzesz. A gdybyś jednak je zobaczył, przez wysokie mury z cegły za nimi się nie przebijesz. Odbijesz się jak groch o ścianę.
Mściwo- radośnie i smutno-rozpaczenie będzie wyglądało jak się odbijesz od ściany.
Znalazła się wreszcie granica. Silna, stanowcza, niezniszczalna, niewzruszona na cudze porywy pogody. Nic nie musi robić. Nie musi jej być widać, ona po prostu jest i działa. Czuje ją każdy, nawet (a może właśnie w szczególności) ten, kto ma chory umysł i odcięte czucie. Nawet ten bez świadomości nagle – eureka! – zyskuje świadomość.
Granica była ponoć nadwrażliwa. Teraz stoi statecznie wrażliwa a do szaleństwa skały uwrażliwia.
Oto i ona, cudowna granica. Ostoja poczucia bezpieczeństwa, niezachwiania w sobie. Plemienny ogień. Wikingowa granica.
Zjawiła się wyraźna granica – kozacko i bezczelnie nieustraszona. Pocahontas szalona.
Work, work, work ❤ ❤ ❤