15/08/2016, Skiathos, tutaj: święto Zaśnięcia Matki Boskiej
Zapytał jeden mężczyzna drugiego mężczyznę o pewne Audi. Ten pierwszy był jego obecnym, a ten drugim ex- właścicielem. Ten Pierwszy w mojej opowieści, a drugi jako właściciel auta miał z Audi trudności (żeby nie powiedzieć problemy). Nie umiał do końca się nim obsługiwać. Audi płatało mu figle. Nie rozumiał go. A może nie czuł? Trudno powiedzieć, czy o rozum, czy o serce tu chodziło. Mężczyzna szukał winy w swoim Audi, choć to od niego, kierowcy, zależał zasadniczo tak stan jak i kierunek oraz tempo ruchu auta.
Ex-właściciel skąpił obecnemu właścicielowi rady. Nie podzielił się z nim swoim starym doświadczeniem. Powiedział jedynie obecnemu, że musi próbować jazdy i uczyć się metodą prób i błędów. Było w tej quasi radzie wezwanie do gotowości doświadczenia samemu, na własną rękę, przekonania się na własnej skórze.
Audi ostatecznie trafiło w moje ręce. Z bólem patrzyłam na jego marniejący stan. Przygarniając je, zrealizowałam swoje odwieczne marzenie o posiadaniu Black Audi. Na dzień dobry opsikałam swoje Black Audi Black Codem Armaniego. Tak Black Audi jak i Black Code od dawien dawna są dla mnie symbolem spokoju, wolności, bezpieczeństwa, wyzwolenia, a wszystkich ich mogących nastąpić poprzez symboliczną śmierć.
Wsiadłam wreszcie do mojego Audi. Po całym ciele przeszedł mnie intensywny dreszcz. Momentalnie zsynchronizowałam się z rytmem auta i rozbrzmiewającej w nim muzyki. Każde kolejne uderzenie basu wyznaczało mi, kierowcy, rytm. Wreszcie poczułam swoje Audi. Wreszcie poczułam się (w?) swoim Audi. Chwyciłam za kierownicę i postanowiłam, że już nigdy jej nie puszczę. Swojego Audi też nie chciałam już opuścić. Moje umiejętności kierowcy doskonale pasowały do potrzeb mojego Audi.
Wspomniałam swojego instruktora nauki jazdy, pana Tadzia. Miał on w zwyczaju mówić, że dziewczyny, które u niego uczą się jeździć mają jeździć po męsku, odważnie i zdecydowanie, nie odwalając, cytuję, ani chujni ani grzybni. Pamiętam, że na pierwszej lekcji zabrał mnie na pas szybkiego ruchu, gdzie grzaliśmy 120km/h.
Prowadzenie auta zawsze było moją ambicją. Co ciekawe, prawo jazdy zrobiłam po tym, jak w przededniu moich dziewiętnastych urodzin potrącił mnie, jadącą na rowerze, policjant, akurat jadący po cywilnemu. Ubezpieczenie otrzymane za wypadkowe szkody spieniężyłam na naukę jazdy autem. To chyba jest przedsiębiorczością, myśleniem przyszłościowym i odrabianiem lekcji, które podsyła nam los ;-).
Zbieżność wszystkich postaci nie jest przypadkowa, tak jak sceptycznie podchodzę do przypadków i zbiegów okoliczności.
Postaci są autentyczne, uczucia prawdziwe. Pan Tadeusz także istnieje i tak kwieciście się wyraża.
Faktem też jest, że jako dziecko wolałam samochodziki (wówczas tzw. bumki) od lalek.
A sedno?
To, do czego niezmiennie Was namawiam:
Niech każdy bierze z tej opowiastki swoje sedno i kultywuje swoją prawdę 😉
Jedna myśl na temat “OPOWIEŚĆ O CZARNYM AUDI”