Udręcza mnie ból dążenia do bycia perfekcyjnym/perfekcyjną
Idealnym/idealną
Doskonałym/doskonałą
Mimo to
Dążę aż wydrążę bycie doskonałą/doskonałym
Chodzę i cały czas wkurzam się
Irytuję się
Miotam się
Doskonałość miota mną, miota się we mnie
*
Każde przejęzyczenie
Każde słowa wymknięcie się
Niedopowiedzenie
Niewyjaśnienie
Pośliźnięcie myślą, słowem, gestem, uczynkiem
Każde zaniedbanie
Każde niewyrobienie się
Każde nieogarnięcie
Każde niezrozumienie
Na żadne z nich bezwzględnie nie pozwalam sobie
Co to, to nie
*
Nie tak stanę, jest źle
Nie tak sapnę, zbłaźnię się
Nie tak zareaguję, z wstydu spalę się
Tak sobie myślę, a myśli nagrzewają mi ciało i głowę
*
O k****
K**** że hej
P*****
P*******
W końcu wszystko rozwalę
Rozwalę i będzie w końcu doskonale niedoskonałe
W tej złości sięgam zenitu takiego, że w końcu odpuszczam sobie
W takim zenicie złości nie pozostaje nic innego tylko zacząć śmiać się
No więc śmieję się
Wreszcie!
Z samego/samej siebie
Tak sięgnąłem/sięgnęłam zenitu, że w końcu udało mi się zdystansować się
Do siebie
A jeszcze bardziej niż do siebie
Do swoich ideałów wreszcie zdystansowałem/zdystansowałam się
Z niedoskonałością powoli oswajam się